Uwagę moją zwrócił nie tylko tytuł, ale także problem.

 

Taki jest tytuł jednego z artykułów z wczoraj na Portalu Samorządowym (http://www.portalsamorzadowy.pl/edukacja/,37607.html). To nie żaden czarny humor. Autor tak sobie wymyślił. W tym przypadku trudno się zgodzić ze stwierdzeniem, że myślał. Za ten tytuł powinien od tych siedmiu tysięcy nauczycieli dostać w pysk, to może by zrozumiał, że pewne sformułowania są przynajmniej nie na miejscu. A tu jeszcze przecież 73 rocznica wybuchu II wojny światowej, w trakcie której Polska straciła bezpowrotnie dziesiątki tysięcy nauczycieli, wymordowanych przez Niemców i Rosjan.
Uwagę moją zwrócił nie tylko tytuł, ale także problem. W artykule jest on potraktowany statystycznie. Wg MEN dokładna liczba nauczycieli, którzy z dniem 1 września stracili pracę, to 7.361. Liczba ta może się zmienić w październiku, kiedy np.okaże się ilu z tych nauczycieli poszło na emeryturę. Oficjalnie zasadniczą przyczyną takich zwolnień jest niż demograficzny. Niby proste - mniej dzieci, więc mniej klas, więc mniej szkół, więc mniej nauczycieli.
Chcę tylko tu zauważyć dwa elementy, które mogłyby spowodować mniejszą liczbę bezrobotnych nauczycieli. Gdybyśmy bowiem żyli w kraju, którego władzom zależy na wykształceniu i wychowaniu młodych pokoleń, klasy liczyłyby 20 osób, a nie np. 35. Kwestia wydaje się tu oczywista. Efektywność nauki, jej komfort dla ucznia i nauczyciela byłby nieporównywalny.
Drugą kwestią, którą widzę na własnym terenie, to organizacja pracy nauczycieli przez dyrektorów szkół i organy prowadzące. Prosty przykład – skoro nauczyciel np. j. polskiego idzie na roczny urlop na poratowanie zdrowia, to pozostali poloniści mają od razu 1,5 etatu. Wynika z tego jasno, że jeszcze spokojnie dwóch plonistów mogłoby znaleźć zatrudnienie w tej szkole. Nadgodziny w szkołach oczywiście nie tylko są związane z tymi urlopami. Tak po prostu w szkołach jest. Starzy wyjadacze zarabiają, a inni tracą pracę i nie mogą w innej szkole jej znaleźć. Wszystkie etaty wszak zajęte.